Tajemnice kurpiowskiej ziemi. Program, który odkrywa historię, kulturę i dziedzictwo Kurpiowszczyzny. Audycja realizowana jest przez stowarzyszenie Kto jest Kto w ramach dotacji na realizację w 2025 roku zadań publicznych Powiatu Ostrołęckiego z zakresu kultury i ochrony dóbr kultury.
Nie przegap, posłuchaj opowieści, które ożywiają przeszłość naszej małej Ojczyzny.
Nazywam się Majewski Słowomir, jestem z Łęgu Starościńskiego. Opowiem jedną z historii, która krąży, szczególnie wśród starszych ludzi. Jest to historia zatopionego kościoła w Łęgu Przedmiejskim. A było to tak.
W czasie, gdy Mazowsze było samodzielnym księstwem, wielkim problemem były dla niego najazdy pogańskich sąsiadów: Prusów, Jaćwingowie, Litwinów.
Oprócz zbrojnego odpierania najazdów, ważne też było, by miejscowa ludność nie porzuciła wiary chrześcijańskiej, która wprowadzona była niespełna przed 100 latami i książę miał problem z jej podtrzymywaniem. Książę Konrad Mazowiecki poprosił o przysłanie misjonarzy do Puszczy Kurpiowskiej, aby umacniali w wierze miejscową ludność. Pół roku później do Grodu Ostrołęckiego przybyło trzech zakonników. Kasztelan chciał wybudować im kościół tuż obok swojego, ale reguła cysterska kazała im mieszkać na Pustkowiach, z dala od siedzib ludzkich. Aby przestrzegać reguł zakonnych, ale jednocześnie mieć blisko do kościoła, Kasztelan wybrał na miejsce siedzibę w Puszczy, ale na samym początku, po drugiej stronie Narwi, gdzie dzisiaj jest miejscowość Łęg. Na polanie w lesie postawiono drewniany kościół, który został ogrodzony palisadą. Zakonnicy okazali się dobrymi gospodarzami. Wokół kościoła założyli ogród warzywny. Warzywa zużywali na swoje potrzeby, ale też rozdawali nasiona miejscowym, aby też nauczyli się uprawy.
W każdą niedzielę odprawiali msze, na które przybywali ludzie nawet z dość odległych okolic, była to jedyna świątynia w promieniu co najmniej 50 kilometrów. Oprócz tego, zakonnicy udzielali ślubów, chrzcili oraz celebrowali pogrzeby. Dzięki nim, chrześcijaństwo umacniało się na Kurpiach. Jakieś 15 lat po przybyciu mnichów, prawdopodobnie w roku 1226, zdarzyła się tragedia. Jaćwingowie, którzy w ostatnim czasie nie dawali znać o sobie, przeprowadzili najazd na północne Mazowsze. Zaskoczony książę Konrad nie zdążył zebrać wojsk, gdy najeźdźcy dotarli już nad Narew. Palili domostwa, grabili co im wpadło w ręce, ludzi uprowadzali w niewolę, a opornych zabijali bez litości. Wokół drewnianego kościółka odbywała się właśnie procesja, gdyż było to Boże Ciało. Uroczystość prowadził sam Biskup Płocki, który przybył na wizytację parafii. Zebrało się też sporo wiernych, kasztelan z rodziną i krewnymi. Nagle z za palisady. w stronę procesji. poleciał ruj strzał. To Jaćwingowie zakradli się niezauważeni i postanowili złupić puszczański kościółek.
Jedna ze strzał przebiła niosącego chorągiew kasztelana, a kilka osób zostało rannych. Ludzie w panice rzucili się do kościoła i zabarykadowali drzwi. Jaćwingowie z dzikim okrzykiem rzucili się do wyważania. Drzwi jednak były solidne i opierały się napastnikom, którzy nie mieli ze sobą ciężkiego sprzętu, aby je sforsować. Biskup przy ołtarzu zaintonował pieśń Święty Mocny, a wierni śpiewali wraz z nim. Matki tuliły dzieci i opatrywano rannych.
Wszyscy liczyli, że modlitwa przyspieszy przybycie wojsk książęcych i uratuje im życie. Tymczasem najeźdźcy, nie mogąc wedrzeć się do środka, ścinali smolne sosny i ściągali suche gałęzie, okładając nim kościół dookoła. Następnie podpalili drewno, a ogień szybko się rozprzestrzeniał.
Zaczynały palić się belki kościoła. W środku zbierało się coraz więcej dymu. Ludzie przestali śpiewać i zaczynali się dusić. Biskup oparł się o ołtarz i ostatkiem sił wykrzyknął, niech tych morderców ziemia pochłonie. Zaraz po tych słowach niebo nagle pociemniało, zerwał się wiatr, a z góry lunął deszcz, jak woda z wodospadu. Trwało to tylko chwilę, ale wystarczyło, żeby wokół kościoła utworzyło się jezioro.
Na środku jeziora powstał wielki wir, który wciągnął w swój ogromny lej kościół, a także oniemiałych z przerażenia Jaćwingów. Po kilku minutach wszystko się uspokoiło. Miejsce, gdzie stał kościół, połyskiwała tafla niedużego jeziorka, które pochłonęło tak kościół, jak i Jaćwingów. Przez kilka dni wystawał jedynie na dworze krzyż z wierzy, ale i on zniknął w jeziorze.
Nieco ponad 100 lat później w Ostrołęce został wybudowany murowany kościół. Wokół niego powstało miasto, a gród kasztelana opustoszał.
Jezioro, w którym zatonął kościół, z czasem wyschło i pozostało po nim tylko podmokłe zagłębienie, gdzie do tej pory nie rosną żadne drzewa, ani większe krzaki. Gdy w miejscu zatopienia kościoła przyłoży się ucho do ziemi w rocznicę najazdu, to można usłyszeć stłumiony dźwięk kościelnego dzwonu, dzwonki oraz śpiew procesji. Prawdopodobnie kilku osobom udało się już to usłyszeć.
Nie wiadomo, w jaki dzień, w 1226 wypadało Boze Ciało, ale można spróbować posłuchać na początku czerwca. Raz na sto lat, dusze utopionych w jeziorze przybierają ludzką postać i proszą napotkanych ludzi o modlitwę. Pojawiają się na pobliskiej górce, przy krzyżu i na rozstajach. Różnią się ubiorem od współczesnych mieszkańców, dlatego nietrudno ich rozpoznać. Przychodzą po zmroku, więc gdy spotkacie wieczorem jakąś podejrzaną postać, to nie ma czego się bać.
Te zabłąkane dusze nie są groźne. Chcą tylko wiecznego spokoju. Miejsce, gdzie kościół się zapadł, jest ogólnie znane mieszkańcom Łęgu.
Audycja realizowana jest przez stowarzyszenie Kto jest Kto w ramach dotacji na realizację w 2025 roku zadań publicznych Powiatu Ostrołęckiego z zakresu kultury i ochrony dóbr kultury.